W tamtym roku widzieliśmy rzeczy, o których wcześniej jedynie czytaliśmy w książkach historycznych o drugiej wojnie światowej.
Wraz z wojną domową w Syrii wojsko pojawiło się na ulicach. Stawiano checkpointy z uzbrojonymi żołnierzami. Bezbronni demonstranci ginęli pod gąsienicami czołgów, strzelano do ludzi.
Kilka miesięcy później wojna przeszła w domowy i międzynarodowy konflikt. Mój kraj najechali żołnierze z całego świata. Widziałem ciała na ulicach, wszędzie była krew.
Pewnego dnia
Pewnego dnia zrozumiałam, że świat to znacznie więcej niż moje bliskie, znajome otoczenie. Wyjechałam, by dokumentować kryzysy humanitarne. Ciekawiło mnie, jak radzą sobie ludzie, którzy zostali pozbawieni bezpiecznego domu, których dom nagle stał się niebezpieczny, którzy nie mają dokąd wrócić ani gdzie uciec, którzy starają się odbudować szczęście i poczucie stabilności w nowym, uchodźczym domu…
Ten temat nie dawał mi spokoju, towarzyszył mi w podróżach od Iraku przez Liban, aż pewnego dnia, w ostrzeliwanej Saltiwce, dzielnicy Charkowa, weszłam do zbombardowanego bloku. Spalone korytarze, drzwi wejściowe wyrwane z zawiasów, samotne mieszkania zawieszone w przestrzeni. Pod nimi nie było już pięter. W jednym mieszkaniu zobaczyłam leżący na łóżku otwarty album rodzinny. Jakby ktoś w pośpiechu wyciągnął jedno, jedyne zdjęcie ukochanej osoby i uciekł ze zrujnowanego płonącego budynku. W innym pomieszczeniu mój wzrok padł na rozbite talerze i szkło na dywanie otaczające obrazek przedstawiający Lenina, który pewnie zleciał z półki z książkami. Przypomniało mi się zdanie, które tydzień wcześniej powiedział do mnie Abu Nizar – Syryjczyk mieszkający w obozie w Libanie – „Kiedy pytasz mnie, co pamiętam ze swojego domu w Syrii, to pamiętam drewnianą szafę pełną zastawy i pięknego szkła, które dostaliśmy w dzień ślubu. A później do naszego domu wpadł pocisk. I wszystko zniszczył”.
Czym jest dom? Przez dwanaście lat mojej pracy dokumentalnej zrozumiałam, że idea domu jest opowieścią o marzeniach, które wszyscy mamy bardzo podobne.
To jest historia o ludziach opowiedziana ich słowami.
To jest historia o domu.
Zacznijmy więc jeszcze raz.
Pewnego dnia…
W Syrii budowaliśmy nasz dom. Opowiadam dzieciom, że do budowy użyliśmy wszystkich cegieł w okolicy, jakie tylko zdołaliśmy znaleźć. Niestety nie zdążyliśmy z wykończeniem drugiego piętra. Wybuchła wojna. Wojska Al-Asada otoczyły miasto i nasz świat pogrążył się w ciemności.
Nazywam się Alaa Al-Ali. Urodziłem się w Libanie jako dziecko bez kraju, nazywany od samego początku uchodźcą. Jestem Palestyńczykiem.
Dom to miejsce i ludzie.
Takim domem przez trzydzieści lat był dla mnie budynek Gaza Hospital w Bejrucie, stolicy Libanu, ze względu na jego znaczenie dla społeczności Palestyńczyków oraz ze względu na ludzi oraz ich historie.
Gaza Hospital
W obozie Sabra (Bejrut) znajduje się budynek nazywany Gaza Hospital. Szpital ten został założony w 1975 roku przez Organizację Wyzwolenia Palestyny i Palestyńskie Stowarzyszenie Czerwonego Półksiężyca.
Budynek szpitala jako jeden z nielicznych przetrwał masakrę i wojnę w libańskich obozach Sabry i Szatili. Personel medyczny podczas wojny został ewakuowany, a gmachy szpitalne zaadaptowano na schronienie dla tych osób, które przeżyły masakrę w 1982 roku.
Do dziś Gaza Hospital jest symbolem przetrwania w Sabrze i Szatili. Stał się schronieniem i domem dla tych, którzy do dzisiaj uciekają przed działaniami wojennymi. Tam starają się, wbrew wszystkiemu, odnaleźć namiastki normalności.
„Kto opuszcza swój dom, ten traci swoją godność”, mówi syryjskie powiedzenie. Ibrahim syryjski uchodźca dopowiada: Pozbawienie domu, bezdomność na wygnaniu, odebrały nam poczucie bezpieczeństwa. To, w połączeniu z brakiem bezpieczeństwa finansowego, sprawia, że nasze życie jest nieustanną walką o zdobycie środków na czynsz, żebyśmy nie stali się znowu bezdomni, nie trafili na ulicę.
Libańczycy
Libańczycy przyjęli do swojego kraju osoby, które musiały uciekać z Syrii i Palestyny. Obecnie w Libanie mieszka półtora miliona syryjskich uchodźców i 13617 osób innych narodowości (źródło: UNHCR). Libańczycy także potrzebują pomocy. Kraj jest na granicy katastrofy humanitarnej. Masowe bezrobocie, deprecjacja lokalnej waluty, przerwy w dostępie do prądu i postępujący kryzys gospodarczy przyczyniają się do wzrostu liczby osób żyjących na skraju ubóstwa.
Aromat kawy unoszący się na ulicach Sabry i Szatili zawsze przenosi mnie do domu.
Ludobójstwo
W sierpniu 2014 roku iracki region Sindżar został zaatakowany przez tak zwane Państwo Islamskie. Około czterystu tysięcy jezydów uciekło do sąsiedniego regionu w irackim Kurdystanie, dziesiątki tysięcy schroniły się na górze Sindżar, gdzie groziła im śmierć z powodu wysokiej temperatury, braku wody i żywności. Ci, którzy nie zdążyli uciec bądź byli niezdolni do ucieczki, zostali zabici lub wzięci do niewoli. Chłopców i młodych mężczyzn zaprzęgnięto do pracy przymusowej lub wcielono do wojska, kobiety i dziewczynki były torturowane i gwałcone.
Mam trzydzieści cztery lata. Mieszkałam z mężem i czwórką naszych dzieci w dystrykcie Szingal w prowincji Niniwa. Mąż pracował, mieliśmy samochód, dzieci chodziły do szkoły. Niczego nam nie brakowało.
Pewnego dnia do naszej wioski weszli bojownicy z czarnymi flagami. Były to oddziały tak zwanego Państwa Islamskiego.
Zostałam porwana razem z córką, byłam torturowana. To spotkało wszystkie jezydzkie kobiety. Byłyśmy towarem. Nasze ciała sprzedawano i kupowano.
Chciałabym, aby mój głos został przez wszystkich usłyszany. Jezydki, które zostały uwolnione z niewoli i pozostają w Iraku, potrzebują pomocy. Potrzebują pieniędzy. W namiotach mamy dziesiątki sierot bez rodziców i rodzeństwa. Te dzieci trzeba wykarmić i posłać do szkół.
To nie jest tylko moja historia. To wspólne doświadczenie wszystkich jezydzkich kobiet, choć w różnym stopniu doznałyśmy okrucieństwa i cierpień.
Jezydzi
Jezydzi są grupą etniczno-religijną, która jest prześladowana od wieków. Ich historia to opowieść o siedemdziesięciu trzech ludobójstwach – ostatnie miało miejsce kilka lat temu. Nieustanne zagrożenie sprawiło, że wielu z nich osiedliło się na północy Iraku, w regionie Sindżar, gdzie górzysty teren z jednej strony dawał im niejaką ochronę, z drugiej – potrafił stać sie ich więzieniem.
Gdy trzymasz w ramionach dziecko
Opowiedziano mi wiele historii ucieczek. Porzucanie domu nigdy nie jest łatwe, ale jest jeszcze trudniejsze, gdy trzymasz w ramionach dziecko, gdy twoim celem nie jest ochrona własnego życia, lecz uratowanie innego, zależnego od ciebie.
Fadia Muhammad, Syryjka, którą spotkałam w obozie w Libanie, marzyła o tym, aby jej dom był pełen rodziny i żeby w tym domu niczego nie brakowało. Cztery lata starali się z mężem o dziecko. Gdy na świat przyszedł ich pierwszy syn Nizar, podczas porodu wypadł lekarzom z rąk i doznał urazu mózgu. Drugi syn Rafaat urodził się podczas bombardowania w Damaszku, uciekali wtedy z miasta samochodem. Rafaat przyszedł na świat w tym właśnie samochodzie, podczas działań wojennych, w ciemności, pośród spadających bomb.
A później przypominają mi się noworodki w inkubatorach na oddziale intensywnej terapii, mieszczącym się w wilgotnych piwnicach szpitala dla dzieci w Żytomierzu. Te dzieci też urodziły się podczas bombardowań. Szpitale położnicze i dziecięce stają się celem ataków wszędzie, gdzie toczy się wojna. Nie umiem wyobrazić sobie strachu matki, ale mogę wyobrazić sobie sytuację, w której drżysz bardziej o życie kogoś bliskiego niż o własne.
Nawet w najczarniejszych snach nie wyobrażaliśmy sobie, że może nas spotkać coś takiego. Ani ja, ani moja rodzina, ani nasi sąsiedzi. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek ktoś siłą rozdzieli mnie z rodziną. Mój mąż i nasi trzej synowie zostali przez nich pojmani. Od pięciu lat nie mam wieści o losie męża. Nie wiem, czy nadal żyje.
Na początku marca wojska rosyjskie zbombardowały Żytomierz.
By zapewnić bezpieczeństwo swojemu synowi, Elizeuszowi, zawiozłam go do Włoch.
A później wróciłam do Ukrainy, do swojego domu, by pomagać innym, by walczyć o nasz ukraiński dom.
Swietłana
Przed wojną Swietłana szyła suknie ślubne i lalki. Od 2014 roku jako wolontariuszka pomaga żołnierzom na froncie. Zbiera i rozwozi wszystko, co jest tam potrzebne: lekarstwa, proteiny, kamizelki kuloodporne, hełmy itd.
Sasza, maż Swietłany, urodził się w Rosji, ale od trzydziestu lat jest saperem w ukraińskiej armii. Był jednym z żołnierzy, którzy bronili Kijowa i wyzwalali zajęte przez wojska rosyjskie wsie – Hostomel, Buczę, Borodziankę.
W kwietniu wraz ze swoim oddziałem został przerzucony na wschód. Pojechał bronić Charkowszczyzny i Donbasu. Tam został ranny, rosyjski snajper postrzelił go w głowę i rękę.