01.08.2024
human stories

Charków – miasto mimo wszystko

Czerwiec 2024

Do Charkowa wjechałam od południowego-wschodu, z kierunku Dniepru. Jadąc pustymi drogami i mijając puste ośnieżone pola, nie mogłam nie myśleć o tych, którzy uciekali nimi dwa lata wcześniej. Szczęśliwiej podróży – „щасливої ​​дороги” – życzył ostrzelany, wygięty napis na poboczu. Jeszcze nie wiedziałam, że Charków i twarze jego mieszkańców utkwią we mnie jak drzazgi. Jak szkło z rozbitego okna.

Charków: miasto cierpiące, miasto wytrwałe

Końcówka lutego 2024 roku zastała mnie w centrum Charkowa wśród okien zabitych dyktą, osmalonych ścian budynków, porozrzucanych wraków aut. A także przy nowoczesnej kawiarni, w ośnieżonym parku, koło chętnie odwiedzanego sklepu spożywczego. Przeraźliwie chciałam dowiedzieć się, skąd Charków i jego mieszkańcy czerpią siłę każdego dnia, by wybierać z wojny okruchy codzienności. Tym razem chciałam spojrzeć temu miastu w oczy, chciałam słuchać. 

O świcie 24 lutego 2022 roku miasto spało, gdy pierwsze pociski spadły na Sałtiwkę, północno-wschodnią dzielnicę składającą się z wysokich bloków i zamieszkałą przez 300 tysięcy osób. Później do miejskich rogatek zbliżyły się siły rosyjskie, by przez kolejne 2 miesiące, 2 tygodnie i 5 dni bezustannie atakować, ostrzeliwać i wykrwawiać Charków, który w międzyczasie stał się miastem-bohaterem. Za swój heroizm zapłacił wysoką cenę – zniszczeniu uległo wiele instytucji, uczelni, obiektów kultury, infrastruktura krytyczna. Miasto nagle musiało się zmierzyć z brakiem dostępu do podstawowych zasobów. Wielu mieszkańców straciło życie, jeszcze więcej zostało rannych lub straciło dobytek całego życia. Miasto przetrwało, ale miasto cierpiało. 

Charków położony jest zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Rosją, która to granica od niedawna stale się przybliża, czołga w stronę miasta. Dystans skracają moździerze, rakiety, drony. Pociski docierają tu szybko – w 45 sekund. Za szybko na alarm, za szybko na reakcję, za szybko na strach. 

Czy tam wciąż da się mieszkać? Zapytałam o to jego mieszkańców. 

Anastasiia, Mychajło, Milana

Otworzyli szybko, z uśmiechem zaprosili do mieszkania. Przeprosili, że ciemno – wstawiono część okien, ale inne wciąż były zasłonięte dyktą. Mieli piękny, duży apartament, idealny dla młodej rodziny i dla Milanki, która hałasowała na dywanie. 

„Planując, a raczej – nie planując, dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży dosłownie na tydzień przed początkiem wojny” – uśmiechają się do siebie. W wojnę do ostatniej chwili nie wierzyli, choć oczywiście były plotki, unosiły się w powietrzu, walcząc o lepsze z nadzieją. Na noc „przed” spakowali walizkę, z którą uciekli na przedmieścia, gdzie spędzili cały rok. Właśnie tam, w październiku, urodziła się Milanka. „Wszędzie było niebezpiecznie, zwłaszcza w naszej sytuacji. Nie chciałam ryzykować” – mówi Anastasiia. Bo gdy pytam ich o to, czym dla nich jest dom, wskazują właśnie na córeczkę. „To nasz dom. Dom to tam, gdzie jesteśmy wszyscy razem”. Jak później się okazało, częścią ich wszystkich jest też nieśmiały kot. 

30 grudnia byli w mieszkaniu, gdy ok. 19:00 blisko nich spadł pocisk, na pięciogwiazdkowy Kharkiv Palace Hotel. Po 30 sekundach kolejny, bardzo, bardzo blisko. Siła wybuchu była tak duża, że rzuciła nimi o kilka metrów. Później okazało się, że do ataku użyto rakiet Iskander, tych samych, które spadły wcześniej na popularną pizzerię w Kramatorsku, zabijając 13 osób. 

Anastasiia, Mychajło i Milana, fot. Helena Krajewska, PAH

W ich mieszkaniu wyleciały niemal wszystkie okna, framugi pękły na pół, parkiet zarysował deszcz szklanych odłamków. Okruchy większe i mniejsze znajdowali później w bardzo nieoczywistych miejscach. „Gdybyśmy zostali w pokoju, koło okna, przynajmniej jeden szrapnel uderzyłby we mnie i dziecko” – Mychajło przeciera ręką czoło, podaje zabawkę Milance. Wciąż wierzą w szczęśliwe zakończenie, chcą podróżować i pokazać córce świat. Najpierw Polskę, Czechy, potem dalsze kraje. Na razie jednak boją się o jej zdrowie psychiczne, z niepokojem patrzą, jak wzdryga się na dźwięk wybuchów. Bo ostrzały stały się już częścią jej dziecięcego świata.  

Iryna

„To był zwyczajny dzień”. Iryna była wtedy w sklepie, a jej córka na wyjeździe, gdy doszło do dwóch eksplozji. Razem z sąsiadami stali później pod kamienicą, czekając, aż policja pozwoli im zobaczyć, co zostało z ich mieszkań. Ucieszyła się na widok zakleszczonych drzwi – przynajmniej miała czym zamknąć przeciąg, raptem 3-4 drzwi w całym bloku ocalały tego dnia. Odnalazła też zasłony, które niczym żagle wisiały na drzewie – wyprała je później, bo przecież wciąż dobre, niezużyte. Meble okryła plastikiem, aby się nie zakurzyły. 

Tę racjonalność Iryny przemieszaną z głębokim szokiem widzę jak na dłoni. Już następnego dnia o 8:00 rano pomagała zabijać dyktą okna. Poznała też skalę zniszczeń – szyby rozbite na tysiące maleńkich kawałków, framugi roztrzaskały się o blaty, lodówkę, ściany. „Nie było miejsca w mieszkaniu, które by nie ucierpiało” – potrząsa głową Iryna i zaraz wprowadza mnie w temat. Okazuje się, że przez 2 lata remontowała w pocie czoła wszystkie pomieszczenia, by zakończyć prace w grudniu 2021 roku. Nie zdążyła się nawet wprowadzić, chciała wykończyć pokoje, położyć podłogę. Rok później zaledwie 10 metrów od budynku uderzył pocisk, zostawiając wielki krater na podwórku – i mieszkanie gotowe do kolejnego remontu. 

Iryna w swoim mieszkaniu zniszczonym podczas ataku rakietowego, fot. Helena Krajewska, PAH

Dotąd nie może poradzić sobie z tym, co ją spotkało. „Człowiek stara się całe życie, wysila się, a tu tak po prostu jedna rakieta niszczy wszystko i odbiera ludziom to życie” – Iryna myślała, że oszaleje, gdy pojęła, w jak strasznym stanie jest jej mieszkanie. Ale musi starać się dalej, dla córki, która studiuje na II roku radioelektroniki, dla syna, który wynajął kawalerkę we Wrocławiu. I dla samej siebie, żeby zachować cel w życiu, uratować dom i poczucie godności. 

To właśnie u Iryny oparłam się o ścianę, aby uchwycić aparatem zniszczenia na suficie, gdy poczułam ostre ukłucie. Tym samym odnalazłam szkło w niespodziewanym miejscu – w odległości kilku metrów od okien, wbite niczym małe sztylety w świeżo pomalowane ściany salonu oraz w moją kurtkę. 

Jurij

Odebraliśmy go z obrzeżnej dzielnicy Charkowa, w której mieszkał od 2 miesięcy. Wsiadł raźno do auta mimo swoich 84 lat i śniegu oblepiającego buty. Od razu zaczął opowiadać. Mówił całą drogę do dzielnicy Kijowskiej – o synach, którzy mieszkają za granicą, o tym, że Polacy to świetni sąsiedzi, o psującym się dźwięku w telefonie. I o tym strasznym dniu, który odebrał mu dom. Mówił o tym, siłując się z drzwiami, które wgięły się do środka, stojąc na zagruzowanej klatce schodowej, wyglądając przez potrzaskany balkon. 

„Nie było mnie w domu, żona tak. Rozmawialiśmy przez telefon. Usłyszałem, że wyje syrena, a potem – głośny huk, jej krzyk. Świszczący oddech. Komórka wciąż działała” – ostrożnie zdejmuje książkę z zakurzonego stosu w przedpokoju. Patrzę na Jurija, ale wzrok ucieka mi w stronę wyschniętych smug krwi na ościeżnicy, ścianie, podłodze. Jego żona została ranna, krzyczała do telefonu, a on nie mógł znaleźć taksówki. Biegł tak szybko, jak nigdy dotąd w życiu. W międzyczasie karetka zabrała ją do szpitala, diagnoza: uszkodzenie kręgosłupa i rana czaszki. Jurij zastał w domu już tylko krew, szkło, ścianę, którą impet wybuchu wbił do mieszkania obok.

 

Jurij z portetem żony w ich zniszczonym domu, fot. Helena Krajewska, PAH

O ironio, ich dom już dwa razy ucierpiał w wyniku nalotów. 1 marca 2023 roku zawaliły się na nich półki z książkami, wyleciały okna. Starali się naprawić zniszczenia, gdy dzień później znów bardzo blisko trafił pocisk, uszkadzając inne pomieszczenia i poważnie raniąc Jurija. Gdy go poznałam, od końca grudnia dzielił czas między podarowane przez miasto mieszkanie a szpital, w którym leczono jego ukochaną Galinę. Synowie namawiali ich zresztą wielokrotnie, by wyjechali z Charkowa, ale, jak sam twierdzi, „jesteśmy starzy, trudno nam stąd odejść”.  

Chodząc po mieszkaniu Jurija, próbowałam zrozumieć tę niewymowną tragedię tysięcy mieszkańców miasta, takich jak on i Galina. Budzących się na dźwięk wybuchów, strząsających okruchy szkła ze stołu, na nowo ustawiających przewrócone pianino syna. Opłakujących dom, który stracili, „najdroższą, najbliższą rzecz – gdzieś daleko, a tuż obok”. I każdego dnia jednak trwających w cichej nadziei, chwytających się strzępków rutyny, przekonujących bliskich przez telefon, że wszystko będzie dobrze i nie muszą się o nic martwić. Że jutro znów zadzwonią. 

Jak dalej żyć?

Anastasiia i Mychajło z Milanką, Iryna, Jurij i wielu innych mieszkańców Charkowa. Wszyscy otrzymali wsparcie finansowe od Polskiej Akcji Humanitarnej, dzięki czemu byli w stanie wymienić część okien już w tydzień po wybuchu, odłożyć środki na zakup nowych sprzętów, opłacić opiekę lekarską nad bliską osobą. Była to jednak kropla w morzu potrzeb, a kolejne ataki dalej wstrząsają miastem. Pociski spadają na domy mieszkalne, supermarkety, drukarnie. Coraz więcej osób decyduje się na wyjazd. Coraz więcej osób decyduje się na przyjazd, uciekając z okrążonego Wołczańska i okolic. 

Anastasiia i Mychajło z Milanką, Iryna, Jurij. Zadzwoniłam do nich kilka dni temu, bo wiedziałam, że ich historie wciąż się piszą, podczas gdy ja mogę spokojnie przespać każdą noc. 

Jurij odzyskał dostęp do wody i prądu w mieszkaniu, ale jego żona już dwukrotnie trafiła do szpitala – raz straciła przytomność na spacerze, później miała udar. Teraz Jurij sypia w jej szpitalnym pokoju i nie wie, kiedy wróci do domu. 

Iryna z córką przeniosły się do bezpieczniejszej, nie tak centralnej dzielnicy Charkowa. Iryna odwiedza codziennie swoje mieszkanie i myśli, jak pozbyć się z niego myszy, gdy „wreszcie” naloty ustaną. 

Anastasiia i Mychajło wymienili wszystkie okna. Wyjechali z miasta do innej części obwodu charkowskiego, zanim rozpoczęły się masowe ostrzały. Bali się o Milankę, nie chcieli, by znosiła kolejne traumy. Myślą o powrocie, ale nie chcą niczego planować. 

Podczas wojny niczego nie da się zaplanować.  


Autorka:
Helena Krajewska, Polska Akcja Humanitarna

Polska Akcja Humanitarna od 2014 roku działa w Ukrainie. Organizacja zatrudnia 200 osób w całym kraju, aby spełnić najważniejsze potrzeby osób żyjących w strefie wojny – zapewnia pomoc psychospołeczną, przekazuje wsparcie finansowe, remontuje zniszczone domy i instytucje, umożliwia dostęp do bezpiecznego schronienia, żywności i artykułów higienicznych. Codziennie wspiera osoby wewnętrznie przemieszczone, szczególną opieką otaczając dzieci, osoby starsze lub z niepełnosprawnościami, samotnych rodziców i mieszkańców rejonów przyfrontowych. 

Działania organizacji można wesprzeć na https://www.siepomaga.pl/pah-ukraina oraz na stronie PAH: www.pah.org.pl/wplac.  

Udostępnij

DZIELĄC SIĘ WIEDZĄ Z INNYMI, DOKŁADASZ SWOJĄ CEGIEŁKĘ DO BUDOWY LEPSZEGO ŚWIATA