W połowie 2024 roku przyjechałam do Ukrainy z niełatwym zadaniem – zapytać ludzi, co oznacza dla nich „dom”. Zadawałam to pytanie osobom, które wpuszczały mnie do swoich uszkodzonych mieszkań, przebywały w lokalach zastępczych, aż wreszcie tym, którzy stracili swoich bliskich. Okazano mi ogrom wdzięczności, chociaż miałam poczucie, że nic nie zrobiłam – przyjechałam tylko wysłuchać ich historii. Dla osób doświadczających wojny miało to jednak ogromne znaczenie.
Do Kijowa dotarłam po 18 godzinach drogi pociągiem. Podróż przebiegła względnie spokojnie. Z dworca odebrał mnie kolega z pracy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie – sporo ludzi, samochody na drogach, otwarte sklepy. Mimo to w powietrzu unosił się dziwny niepokój. Byliśmy przecież w kraju ogarniętym wojną, w którym może zdarzyć się wszystko – niespodziewany nalot, alarm, bomba w centrum miasta. Kijów jest jednak dobrze chroniony. Myślę, że tylko dzięki temu ludzie mogą nadal nazywać to miejsce domem.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do Czernihowa – niewielkiego miasta 1,5 godziny drogi od stolicy Ukrainy. Tam miałam spotkać się z osobami, którym PAH pomaga w remontach ich domów po ostrzałach. Czernihów to jedno z dziesięciu miast, które otrzymały honorowy tytuł miasta-bohatera od władz Ukrainy dla upamiętnienia ich heroicznej obrony.
Gdy w lutym 2022 roku na trasie Czernihów-Ripka doszło do starcia przeciwległych sił, zaczął się trzytygodniowy ostrzał miasta. Niektóre dzielnice zostały zniszczone w 70%. Dopiero w kwietniu udało się dostarczyć pomoc humanitarną mieszkańcom, którzy uwięzieni byli w swoich domach. Rozpoczęło się oczyszczanie miasta z gruzów i odbudowa zniszczonej infrastruktury.
Dwa lata od tych wydarzeń w mieście panował spokój – nowe szyby w oknach niemal każdego domu przypominały o dawnych ostrzałach. Niektóre budynki do tej pory stały zniszczone, ale wielu mieszkańcom, którzy tu zostali, udało się naprawić swoje domy. Podwórka były uprzątnięte, zasadzono nowe kwiaty.
– Dziś można powiedzieć, że czujemy się fantastycznie – mówił mi Mychajło, 70-letni mieszkaniec Czernihowa. – Rano wypiliśmy kawę i zaprowadziliśmy wnuczkę do przedszkola. Jest tylko jedna rzecz, która nas martwi. To wojna. Wojna wisząca nad nami – dodał.
Mychajło wraz z żoną zaprosił nas do swojego domu: cały czas trwa w nim remont. Trzeba było wymienić wszystkie okna, naprawić ganek, zrobić od nowa łazienkę i kupić meble. Dom nie nadawał się do zamieszkania – przyjeżdżali tylko doglądać prac. Mężczyzna opowiedział, jak w posesję obok uderzył pocisk, a fala uderzeniowa uszkodziła również jego dom. Uważa, że cudem przeżyli. Widział ciała zabitych sąsiadów na ulicy i to wspomnienie do dziś wywołuje w nim łzy. Rozpłakała się też pani Ałła, żona Mychajła. Nie miałam w tamtym momencie odwagi zapytać, co znaczy dla nich dom. Ale patrzyłam na nich, jak stali w progu tego nieodremontowanego budynku, otwarci w opowiadaniu swoich przeżyć. Życzliwość dla mnie i więź, którą było widać między nimi, sprawiła, że zwyczajnie poczułam, co znaczy dom.
Mychajło okazał się też zapalonym pszczelarzem – pokazał mi swoją pasiekę za domem, a Ałła założyła mi na głowę ochronny kapelusz. „Wszystko tu było zniszczone, tylko pszczoły przeżyły” – opowiadał, gdy wyciągał dorodny plaster miodu z ula. „Wierzymy, że przyjdzie taki czas, gdy to wszystko się skończy. Że będziemy mogli zacząć odbudowywać cały kraj”.
Na koniec pokazał mi jeszcze okna, które zostały wstawione dzięki pomocy Polskiej Akcji Humanitarnej. „Nie mogliśmy uwierzyć, jak do nas przyszli i zaoferowali tę pomoc. Pracowali od rana do wieczora. Żadnych nieobecności – zachwalał ekipę. – Zrobili wejście, zrobili dach, zrobili ściany. Dali nam sześcioro drzwi. I dziesięć okien”.
– Nasza wieś była uroczym, pięknym miejscem. Była. Teraz prawie jej nie ma – opowiadała mi pani Natalia z okolic Bachmutu. Emerytowana nauczycielka, przez ponad 20 lat dyrektorka szkoły. – Nasze okolice słynęły z pomników przyrody, mamy takie rzadkie 200-letnie, 300-letnie dęby. Ludzie, którzy przyjeżdżali do naszej wsi, chcieli przytulać się do nich, aby nasiąknąć ich dobrą energią.
Natalia opowiadała, że mieszkańcy nie spodziewali się wojny – co prawda były różne pogłoski i panował niepokój, ale nikt nie przypuszczał, że dojdzie do tak poważnych walk. Gdy wokół zaroiło się od wojska, a w oddali słychać było odgłosy bombardowań, postanowiła uciec w głąb kraju. Trafiła do zastępczego mieszkania w tzw. Magicznej Wiosce. W domkach mogli się zatrzymać uchodźcy z obszarów przyfrontowych. Jako osoba starsza i samotna dostała tam miejsce.
To tutaj pierwszy raz spotkała pracowników PAH, którzy świadczyli pomoc psychologiczną. Mogła przyjść do sali niedaleko jej domku na różnego rodzaju zajęcia integracyjne – plastyczne, ruchowe, a nawet dołączyć do grupy spacerowiczów z kijkami w ramach nordic walking. – Potrzebowaliśmy tego bardzo, bo to przywróciło nas do życia – opowiadała. – Może nie zostaniemy modelkami, ale wprawianie ciała w ruch jest bardzo, bardzo, ważne.
Szczególnie dobrze wspomina zajęcia z psycholożką Tatianą, która pozwoliła „mówić, krzyczeć, płakać, wyrzucić z siebie to wszystko”. Po tym, jak musiała uciekać z własnego domu, takie regularne zajęcia są jej bardzo potrzebne. – Czekam na to jak na nie wiem co – dodała.
– A czym jest dla pani dom? – zapytałam.
– Dom to wszystko, to po prostu życie. Nawet jeśli nic w nim nie ma, tylko gołe ściany. Niczego mi nie potrzeba: żadnych nowoczesnych urządzeń, wyposażenia. Po prostu, żeby go mieć. Gdybym mogła, wróciłabym tam, żeby wszystko odbudować. Nasza wieś… Tam byli krewni i przyjaciele. Ludzie, z którymi przeżyliśmy całe życie. Dzieciństwo i młodość – opowiadała. – Tam są groby rodziców, które chcę odwiedzić. Jest ciężko, gdy zostajesz bez tego. Jakby nić, która to wszystko łączyła, została przecięta. Gdy tracisz dom i nie masz dokąd wrócić, te rany się nie goją. Jest tylko ból.
Dalej Natalia opowiadała o zajęciach plastycznych, które okazały się być dla niej prawdziwą odskocznią, chociaż początkowo myślała, że są tylko dla dzieci. Pokazała nam swoje prace.
– Kocham moją ojczyznę, kocham Ukrainę. Nie mogę bez niej żyć. Nie mogę żyć w jakimś obcym kraju. Ale tutaj zostaliśmy przywróceni do życia. Dziękuję, kłaniam się Wam nisko za waszą uwagę, troskę i profesjonalizm. Wdzięczność dla całego zespołu.
Najtrudniejsze spotkanie było jednak dopiero przede mną. Przekonałam się o tym, kiedy przyjechałam do Lwowa porozmawiać z osobami, które przemieściły się tam z innych części kraju. Obwód lwowski jest uznawany za względnie bezpieczny rejon. Przyjechało tu wiele rodzin z terenów przyfrontowych, studentów, pracowników umysłowych. Osób, które chciały ułożyć sobie życie na nowo, ale dalej być w swojej ojczyźnie.
– Teraz we Lwowie jest oczywiście o wiele spokojniej niż w Charkowie – mówił mi Oleh, który przyjechał z tych okolic razem z synem. – W Charkowie codziennie są bombardowania i zniszczenia, ofiary i ranni.
Mężczyźni wynajmują razem niewielkie mieszkanie. – Moja pensja pozwala mi utrzymać siebie i mojego tatę – tłumaczył syn Bohdan. – Mam też emeryturę, choć niewielka, to wystarcza – dodał ojciec.
Po chwili rozmowy mężczyźni opowiedzieli o tragedii, która ich spotkała: podczas ostrzału w Charkowie zginęła ich żona i matka. Pan Oleh był wtedy w tym samym pokoju, niestety żona stała akurat bliżej okna i straciła życie na miejscu, na oczach męża. Była jedną z 11 ofiar ataku w tamtym dniu.
– Kiedy wydarzyła się ta tragedia, PAH nam pomogła finansowo. Potrzebowaliśmy pieniędzy na przeprowadzkę i wykorzystaliśmy je na opłacenie transportu z naszego poprzedniego miejsca, gdzie zostały niektóre rzeczy.
– Jakie masz plany na przyszłość? – spytałam. – Szczerze mówiąc, po prostu przetrwać. I żeby wojna skończyła się jak najszybciej – odpowiedział Oleh.
– Mama umarła i teraz mój tata i ja wspieramy się nawzajem – dodał Bohdan. Wrócił też myślami do swoich wspomnień: – Kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, a później poszedłem na uniwersytet, miałem takie marzenie jak w niektórych amerykańskich filmach: młoda osoba idzie na studia, a potem wraca do domu po pierwszym roku. Wita się z rodzicami, idzie do swojego pokoju i wszystko tam jest takie samo, jak wtedy, kiedy wyjechała. Dotyka swoich rzeczy, patrzy na nie i przywołuje miłe wspomnienia. Chyba tak definiuję dom – mówił Bohdan.
– Dla mnie dom to jest miejsce, w którym się urodziłem, gdzie dorastałem, gdzie było moje dzieciństwo. To jest dom – dodał Oleh. – To nie tylko budynek.
Autorka: Magdalena Irzycka, Polska Akcja Humanitarna