300gospodarka, 21.04.2021. Autorka: Ludwika Klejnowska
Słuchając dyskusji wokół zmiany klimatu, można odnieść wrażenie, że ciężar debaty osadzony jest w jakiejś mniej lub bardziej określonej przyszłości: słyszymy magiczne daty roku 2030, 2050 lub „końca stulecia”. Tymczasem kryzys klimatyczny ma miejsce już teraz i dotyka setek milionów ludzi. Tyle że ich głos nie dociera do nas z Afryki, Azji Południowo-Wschodniej czy Pacyfiku dostatecznie wyraźnie.
Za pośredników w przekazywaniu wołania o pomoc służą więc w dużej mierze organizacje humanitarne, będące świadkami pogorszającej się sytuacji w regionach, w których pracują.
Z jednej strony coraz częstsze i bardziej wyniszczające nagłe zjawiska, takie jak powodzie, susze, pożary, tajfuny. Z drugiej ― powolne, ale dotkliwe zmiany, np. degradacja gleb, większe upały, zmieniający się układ opadów, podnoszący się poziom mórz. Aż 67 proc. wszystkich katastrof naturalnych ma miejsce w krajach Globalnego Południa.
Oczywiście, dzieją się one na obszarach, które borykały się z nimi od setek lat, ale rośnie ich częstotliwość, a maleje przewidywalność. Sprawia to, że życie w regionach Sahelu czy Afryki Subsaharyjskiej staje się coraz trudniejsze.
Dodatkowo negatywne skutki zmiany klimatu nierzadko nakładają się na inne kryzysy, jak konflikty zbrojne w Somalii czy Sudanie Południowym. Przy tym obydwa kraje nękane są naprzemiennie suszami i powodziami, a w zeszłych latach kolejnym ciosem była plaga szarańczy. Nie mówiąc już o epidemii koronawirusa.
Jak szacuje ONZ, w rezultacie kryzysu klimatycznego pomocy humanitarnej już teraz potrzebuje 108 milionów osób rocznie. A liczba ta wzrośnie o połowę do roku 2030.
Trudna do oszacowania jest skala migracji spowodowanej bezpośrednio zmianą klimatu, ale istnieją prognozy mówiące nawet o miliardzie uchodźców klimatycznych do 2050 roku.
Koszty dostarczania pomocy humanitarnej ponoszą dziś kraje Globalnej Północy i to również im przyjdzie zmierzyć się z wyzwaniem migracyjnym. Wydaje się to jednak wciąż nieadekwatną konsekwencją w stosunku do win najbogatszych państw świata za sytuację naszej planety i mieszkańców najbardziej zagrożonych jej terenów.
Tylko dwadzieścia krajów (w tym Polska) odpowiada za 80 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych, które stale podnoszą temperaturę Ziemi; największymi emitentami świata są Chiny (28 proc.) i USA (15 proc.). Przeciętny Polak emituje tyle CO2 w ciągu jednego tygodnia, co Etiopczyk w ciągu całego roku.
Na samym dole listy są zaś kraje, które w wyniku kryzysu klimatycznego cierpią najdotkliwiej. Dziesięć krajów najbardziej zagrożonych klęską głodu na świecie odpowiada kolektywnie za mniej niż 0,08 proc. globalnych emisji.
Widać więc wyraźnie, że to państwa najbardziej uprzywilejowane są w obowiązku z jednej strony redukować emisje i zatrzymać zmianę klimatu, a z drugiej dostarczać pomoc najbardziej poszkodowanym społecznościom i wspierać je w adaptacji do nowych warunków.
To nie tylko nieodzowna solidarność, ale walka o teraźniejszość setek milionów osób, a przyszłość nas wszystkich.
Źródło: 300gospodarka