07.09.2022
human stories

Pójdę naprzód z zaciśniętą pięścią i otwartym umysłem

Opowieść Parwany

Gdy Parwana wspólnie z rodziną przedostała się do Europy z Afganistanu, znalazła się w obozie Moria w Grecji, który przez wiele lat był największym obozem dla uchodźców w Europie. Mimo wielkich trudności, z którymi musiała się zmierzyć, jest zdeterminowana, aby jej życie nie było definiowane tylko przez jej ucieczkę, ale przez nią samą i jej marzenia. Została nauczycielką w obozowej szkole, a także inicjatorką magazynu, w którym opublikowane zostały listy od mieszkańców Morii. Opowiedziała nam swoją historię.

Od chwili, gdy przybyłam do Europy, chciałam napisać o moich marzeniach, a nie tylko tłumaczyć się, dlaczego tu przyjechałam. Zastanawiałam się, z jakiego powodu nikt mnie nie pyta o plany na przyszłość, a jedynie o to, dlaczego rodzice postanowili wysłać mnie do Europy. Mam w głowie to pytanie, ale w sercu noszę nadzieję, że będę mogła opowiadać o moich pragnieniach, a nie tylko o okolicznościach, w których znalazłam się z powodu decyzji innych ludzi. Przecież wcale nie planowałam tak żyć. Pracuję, by osiągnąć to, czego pragnę.

wrzesień 2019
obóz Moria, wyspa Lesbos

Razem z moimi bliskimi oraz z kilkoma innymi rodzinami czekałam w autobusie, aż policja pozwoli nam wjechać do obozu, tymczasem jego mieszkańcy wykrzykiwali w naszym kierunku: „Witajcie w piekle! Witajcie w piekle!”.

 

Nazajutrz, po nocy spędzonej w recepcji obozu, tamtejsze służby dały nam kilka koców i kazały znaleźć sobie namiot. Mieliśmy szczęście, że pewien starszy człowiek pomógł nam jeden zdobyć. Zabraliśmy namiot do części nazywanej „gajem oliwnym” i rozstawiliśmy go przy użyciu kamieni i linek. Letni namiot w środku zimy.

 

Następnej nocy, po spędzeniu całego dnia w tym piekle, zapytałam: „Jak długo tu zostaniemy? Tydzień? Miesiąc? Rok?”. Każdej nocy zadawałam sobie to pytanie. Odbierało ono moim zmęczonym oczom i ciału sen, który był tak bardzo potrzebny po dniu walki z upałem lub zimnem, gdy czekaliśmy w długich kolejkach po jedzenie, wodę, do toalety, do lekarza i po leki.

 

Po kilku dniach zaczęłam się rozglądać za szkołą – nikt wcześniej nie udzielił nam żadnych informacji na ten temat. Kiedy krążyłam po obozie, zobaczyłam małe dzieci z koszami, z których sprzedawały jedzenie, warzywa i owoce. Nie ośmieliłam się zapytać, czy chodzą do szkoły, a nawet o to, czy istniała tu jakakolwiek szkoła.

 

Wszystko wydawało mi się zbyt skomplikowane. Popytałam i w końcu udało mi się potwierdzić, że w obozie nie ma oficjalnej szkoły. Oddaliwszy się kilka kilometrów od gaju oliwnego, gdzie stał nasz niebieski namiot, straciłam orientację i musiałam znaleźć inną drogę powrotną. W pewnej chwili usłyszałam odgłosy dochodzące z jednego z namiotów. Ten różnił się od innych – miał drewnianą konstrukcję. Na zewnątrz stały buty, a w środku zauważyłam grupę dzieci siedzących w rzędach, jakby klasę podczas lekcji.

 

Byłam ciekawa, choć miałam wątpliwości, czy to naprawdę szkoła. Obok jakiś mężczyzna pracował nad podobną drewnianą konstrukcją. Zapytałam go, czy jest to klasa i przytaknął. Zastanawiałam się, czy założyły ją władze obozu, ale nic na to nie wskazywało.

 

Koniec końców zostałam jedną z nauczycielek. Lubiłam to zajęcie, ale myślałam również o własnej dalszej edukacji. Zastanawiałam się, kiedy usiądę w ławce, by uczyć się nowych rzeczy, a nie tylko dzielić się posiadaną już wiedzą.

 

Uczyłam mieszkańców obozu języka angielskiego na różnych poziomach. Zaskoczyło mnie, że zarządzający w żaden sposób nas nie wspierali. Co gorsza, któregoś dnia policja próbowała przejąć szkolne namioty i drewnianą konstrukcję, by nie przyciągały uwagi mediów. Niemal wszystkie redakcje wiadomości przyjeżdżające do obozu chciały dowiedzieć się więcej o naszej inicjatywie, nazwanej Wave of Hope for the Future (WHF, fala nadziei na przyszłość), i pojawiało się ich coraz więcej. Władze obozu bacznie nas obserwowały.

Kurdystan, Irak, 2019.
Fot. Agata Grzybowska

Kiedy jest się uchodźcą, zrealizowanie jakiejkolwiek inicjatywy nie jest łatwe.

 

Z każdym dniem zyskiwałam coraz większą świadomość niewidzialnych mechanizmów rządzących obozem, powodów, dla których wszyscy milczeli, dlaczego bali się mówić o nieludzkich warunkach: nie chcieli ściągać na siebie uwagi w czasie, gdy ich postępowanie o azyl było w toku.

 

Za sprawą stale wywieranej presji tuszowano też problemy: przypadki wykorzystywania seksualnego, dyskryminowanie transpłciowych uchodźców czy nieletnich przebywających w obozie bez opiekunów. Mówiono o fatalnych warunkach, ale nie była to pełna historia tamtych dni.

 

Noce były ponure, powinnam była spać i śnić, lecz zamiast tego układałam w myślach kolejne sceny i wypełniałam je słowami. Dusiłam się, nie mogłam oddychać, przepełniały mnie ogromny gniew i pragnienie zemsty.

 

Kilka miesięcy później Listy z Morii do świata wlały w moje serce nadzieję. Poczułam się lepiej, wiedząc, że ludzie czytają to, co napisałam, że moje słowa mają wartość.

 

Wracałam myślami do życia w Heracie, do szkoły i przygotowań do egzaminów na studia. Wspominałam lekcje matematyki i poczucie dumy, że potrafię rozwiązać trudne zadanie szybciej niż inni, a potem mogę nauczyć ich, jak sami mogą dojść do tych wyników.

 

Proces stawania się uchodźczynią zmienił mnie, zmienił też moje cele.

 

Kiedyś nie marzyłam, bo cały wysiłek wkładałam w to, by zostać ginekolożką. Gdy znajomi z klasy pytali, dlaczego tak bardzo tego pragnę, pewnym i dumnym głosem odpowiadałam: „By leczyć kobiety mające problem z zostaniem matkami”. I wyjaśniałam, że pary nie powinny rozwodzić się z takich powodów i że przez to kobiety w społeczeństwie są źle traktowane. Mówiłam, że będę mieć gabinet w centrum Heratu, by nie musiały daleko jeździć na leczenie.

Z Afganistanu przywiozłam wszystkie swoje wspomnienia, lecz ambicję zostawiłam. Zaczęłam pojmować, że wszystkie moje wysiłki pójdą na marne, jeśli nie znajdę sposobu, by podejmować własne decyzje. Nasze życie straci bowiem sens, jeśli to inni będą decydować za nas, a my zaczniemy żyć według ich wymagań. Staniemy się widzami obserwującymi tych, którzy mają władzę i przesuwają w dowolny sposób fragmenty układanki naszego życia.

 

Nie! Ja jestem kimś innym. Wiem, że moja droga nie jest prosta, ale wybrałam ją. W czasie, gdy byłam daleko od szkoły, uczyłam się sama, nieustannie starałam się wypracować w sobie opór, rozwinąć odporność.

 

Mieć głos to znaczy mieć władzę i każdy może go zdobyć, nawet ci najbardziej uciskani. Jeśli znaczenie słowa „wolność” w wielu demokracjach definiuje się w odniesieniu do „niewolników” i „niewolnictwa”, to znaczenie swobody przemieszczania się definiowane jest w kontraście do tych, którzy utknęli za drutem kolczastym, w gettach i obozach.

 

Tę władzę należy zwrócić ludziom, którym ją odebrano. Pracując z młodymi uchodźcami w obozie Ritsona, dowiedziałam się, że silna pasja może być lekarstwem. Największe i najgłośniejsze ruchy rozpoczynają nie najsilniejsi, ale ci najbardziej odporni. Bez względu na to, za jak słabego czy pozbawionego głosu ktoś cię uważa – jeśli połączysz siły z innymi, staniesz się niepowstrzymany.

 

Mniejszościom wewnątrz społeczeństwa powinno się przyznać pełną równość obywatelską oraz autonomię w kwestiach edukacji, kultury i religii. Powinno się umożliwić przedstawicielom naszych społeczności obejmowanie w przyszłości funkcji premiera czy prezydenta.

 

Kiedy po raz pierwszy organizowałam protesty młodych przeciwko ewakuacjom, zrozumiałam, że media nie nagłaśniają dostatecznie naszych postulatów, i zaczęłam myśleć o wydawaniu pisma, które pokazałoby niedolę uchodźców, szczególnie młodych. Musimy tworzyć takie przestrzenie – sami i dla siebie. Założyłam więc magazyn „Young Refugees Movement” (YRM, ruch młodych uchodźców). Uważam, że jeśli będziemy razem pracować i nawiązywać kontakty, pismo zyska mocną pozycję i pomoże uchodźcom realizować marzenia.

 

Nie pozwolę, by mój plan pozostał w sferze marzeń. Jeszcze nie wiem jak, ale będę przeć naprzód, mimo trudności. Będę wpływać na społeczność europejską, naciskać, by był to pierwszy kontynent rozmawiający o powszechności problemu wysiedleń.

 

Przez wiele miesięcy zastanawiałam się, dlaczego nie istnieje partia polityczna reprezentująca wysiedlonych przebywających w Europie, nasze wysiłki, naszą pracę. Gdy przyjrzałam się strukturze politycznej europejskiego społeczeństwa, spostrzegłam, jak niewiele jest miejsca na obronę praw mniejszości, osób wysiedlonych, uchodźców i migrantów. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ktoś nie mógłby nas reprezentować? Ktoś, kto przezwycięży przeszkody i wszystkich nas zainspiruje. I dlaczego nie mogłaby to być młoda kobieta, na przekór patriarchatowi. I do tego muzułmanka, by obalić stereotypy. Dlaczego nie ja?

 

Rok temu demonstrowałam przy bramie obozu, skandując: „Czego chcemy? Szkoły i edukacji! Kiedy? Teraz!”. Potem zainicjowałam kampanię #BuildSchoolsNotWalls (budujcie szkoły, nie mury), aby uświadomić ludziom, że dzieci uchodźców w obozach nie mogą się uczyć, kiedy są odcięte od reszty świata ogrodzeniem z drutu kolczastego. Nie mogłam w pełni wykorzystać zmian w greckim systemie kształcenia dla dzieci uchodźców, ale czuję ulgę na myśl, że wiele z nich może już uczęszczać do szkoły. I potrafię wyobrazić sobie dzień, kiedy ukończę studia na uniwersytecie.

 

Wybaczę tym, przez których ja i tysiące mi podobnych cierpią w nieludzkich warunkach. Nigdy jednak nie zapomnę bólu, przez który stałam się silnym i odpornym człowiekiem.

 

Pójdę naprzód z zaciśniętą pięścią i otwartym umysłem

W dzień, w którym wszyscy będą wolni

Jak fale oceanu

I promienie słońca na lodowcu

Kurdystan, Irak, 2019.
Fot. Agata Grzybowska

Udostępnij

DZIELĄC SIĘ WIEDZĄ Z INNYMI, DOKŁADASZ SWOJĄ CEGIEŁKĘ DO BUDOWY LEPSZEGO ŚWIATA